Recenzja książki „Purezento” Joanny Bator

16 maja, 2021 | Blog, Literatura

Jeśli się spieszycie, nie sięgajcie po tę książkę. Purezento Joanny Bator okaże się wówczas banalną historią o złamanym sercu z Japonią w tle, a mądrości Mistrza Myō brzmieć będą jak magiczne zaklęcia w stylu Paula Coelho. Natomiast jeśli stać was na chwilę przerwy (lub możecie wyłączyć tryb przyspieszenia) i skupienia, uważności i spokoju, rozsmakowywania się w słowie, to zapraszam do lektury. Trudno w zwięzłej recenzji oddać charakter tej historii i zrobić to bez szkody dla jej atmosfery i stylu, ale z radością podejmę to wyzwanie.

Znakomita powieściopisarka Joanna Bator, autorka również m.in. esejów i reportaży o Japonii (Japoński wachlarz, Rekin z parku Yoyogi), tworzy tym razem literacką opowieść (pierwszą w swojej karierze japońską powieść), w której kultura japońska z jednej strony staje się miejscem akcji i tłem, z drugiej zaś wnika w esencję tekstu, jego strukturę i treść, nadając mu piękną formę (Japonia to królestwo przepięknych i szykownych – choć czasem też kiczowatych – opakowań i kostiumów). Z pewnością inaczej czyta się tę książkę, gdy ma się przed sobą/za sobą podróż do Japonii. Miałam to szczęście pobyć w kraju kwitnącej wiśni, więc z przyjemnością rozpoznaję w powieści znajome zakątki ukryte w nieoczywistej topografii Tokio i okolic, przypominającej „gigantyczną ośmiornicę o milionie ruchomych macek”, przyglądam się charakterystycznej, dynamicznie zmieniającej się pogodzie, a z kolejnymi rozdziałami wracają do mnie smaki japońskiej matchy i wafli z kałamarnicami z wyspy Enoshima poświęconej bogini Benzaiten, „opiekunce urody, bogactwa i muzyki, patronce zakochanych oraz artystów”. Wierzę jednak, że również tych, którzy patrzą na Japonię z geograficznego i mentalnego dystansu, może oczarować utkana z symboli i znaków historia osadzona w tym niezwykle nowoczesnym, ale jednocześnie bardzo tradycyjnym państwie.

 

 

Główną bohaterką książki jest kobieta, której ukochany ginie w wypadku, a na jaw wychodzi, iż swoje życie dzielił również z nią, tą trzecią. Początek wydaje się i jest banalny, jak zresztą każda historia miłosna. Jednak nie w tym tkwi siła tej narracji. Bezimienna protagonistka opowieści, której oczami śledzimy poszczególne etapy fabuły, mierzy się z poczuciem dojmującej straty, ale też bólu wynikającego z bycia oszukiwaną i okłamywaną. Jej walkę z upiorami przeszłości i teraźniejszości atakującymi niczym – jak sama mówi – rekiny ludojady, przerywa właściwie tylko podejmowana z konieczności praca – kobieta jest lektorką języka angielskiego i polskiego dla obcokrajowców. W ten sposób poznaje niezwykłą Panią Myōko, ambitną Japonkę, która po śmierci męża realizuje swoje marzenia – podróżuje i uczy się przeróżnych języków obcych (poza polskim są to też np. słoweński i chorwacki). Pani Myōko składa bohaterce niecodzienną propozycję – wyjazd do Japonii, zamieszkanie w jej domu i opiekę nad (niekonwencjonalnym, o ludzkim spojrzeniu) kotem.

Dryfująca samotnie, trwająca w „półżyciu nietoperza”, pozbawiona planów i marzeń kobieta zgadza się i wyrusza w podróż, która wprawia w ruch (niczym ptak nakręcacz z powieści Murakamiego) i odmienia jej życie. Co ciekawe, tak naprawdę w trakcie tej przemiany nie dzieje się nic spektakularnego, choć zmienia się wszystko. Bohaterka przeniesiona w odmienny, magiczny świat Japonii uczy się być tu i teraz, płynąć z prądem rzeczy i słuchać siebie. Pustka samotności przekształca się w szansę wsłuchania się w siebie i zaakceptowania faktu, że niektóre rzeczy po prostu się rozpadają. Tym co dosłownie i na poziomie duchowym wpływa na proces przemiany bohaterki jest kurs kintsugi, polegający na precyzyjnym, wymagającym uwagi naprawianiu ceramiki przy użyciu żywicy i sproszkowanego złota. Dzięki kintsugi ciągle widoczne pęknięcia tworzą historię danej rzeczy, a złota skaza nadaje jej niepowtarzalne piękno. Metafora rozpadu i odrodzenia, które przecież każda i każdy z nas przechodzi w swoim życiu, buduje narrację nadziei (tak potrzebnej, by iść za głosem swego serca, a nie utartym szlakiem…), której nieodmienną stałą są „ból i gojenie, pamięć i przemijanie”.

Czytając książkę, miałam momentami przed oczami postać audiodeskryptorki, czytającej fabułę filmową, z najnowszego filmu wybitnej japońskiej reżyserki Naomi Kawase Blask. Czasami żałowałam, że opisanej w Purezento historii nie mogę wysłuchać, żeby usłyszeć i wyobrazić sobie, jak brzmi „trzepot wachlarzy zmarszczek” Pani Myōko oraz jak smakuje herbata, która pachnie jak oczekiwanie. Joanna Bator bywa krytykowana za wykorzystywanie i spłycanie wymagającej i dostępnej tylko dla wybranych kultury japońskiej. Japoniści atakują autorkę lub podśmiewują się z jej zgrabnych, popkulturowych sposobów przybliżenia Japonii (nie tylko) polskiemu czytelnikowi. Japończycy im w tym raczej wtórują. Wydaje mi się, że japońskość jej twórczości może być jednocześnie jej największą wadą oraz zaletą.

Jest kilka powodów, dla których książka Bator skradła (tak właśnie!) moje serce. Jedna z nich to lekcja w duchu zen, którą jak „purezento”, czyli właśnie „prezent”, wręcza nam autorka i zostawia nas z pytaniem naiwnego cudzoziemca: „Czy trudno jest nauczyć się tak żyć, żeby umieć tęsknić za zapachem śliw?” Subiektywna (inna przecież nie może być!) mapa Japonii i kultury japońskiej stworzona przez Bator zachęca do przyjrzenia się swoim zniszczeniom, poznania ich i zajęcia się nimi, by nie zostawać bierną/biernym, bo czas sam w sobie nie ukoi bólu. Ale jest to również lekcja cierpliwości, zaufania, wsłuchiwania się we własny rytm i otwierania zmysłów. Na powieść dedykowaną „K.” (dlaczego by nie kobietom przez duże K.?) proponuję spojrzeć jak na historię o kobiecie dla kobiet, o przyjmowaniu spraw takimi, jakimi są. Tylko tyle i aż tyle. Idąc za dobrą radą Pani Myōko, dbajmy o swoje „purezenta”. To wszystko, co możemy zrobić.

dr Katarzyna Taczyńska
Recenzja: Joanna Bator, Purezento, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017

Nowości w sklepie

Lniane woreczki na podpaski, wkładki, tampony i prezerwatywy

39,00 zł